Chciałam się zdrowo odżywiać, uprawiać sport, mieć dobrą
pracę, być najlepszą studentką, perfekcyjną panią domu, zawsze wyglądać
idealnie. Chciałam dużo czytać, uczyć się języków obcych, szukać inspiracji w
codziennych chwilach.
Spędzałam godziny przeglądając profile na Instagramie,
zazdroszcząc wszystkim pięknym osobom pięknych rzeczy, pięknego życia, energii,
pomysłów. Przeczytałam tyle blogów, o tym jak żyć, jak mieć piękne włosy, jak
się ubierać, co jeść na śniadanie i na kolację, ile razy w tygodniu biegać i
jakich błędów unikać będąc na wakacjach. Obejrzałam filmiki na Youtube o
motywacji, samoakceptacji, pewności siebie, vlogi o idealnych żonach i matkach.
Czytałam też książki o podświadomości, o tym, jak czerpać z życia więcej.
Obudziłam się i spostrzegłam: moje "przyjaciółki"
to dziewczyny, mówiące do mnie z monitora komputera. Mam idealny makijaż i
piękne ubrania, ale nikt ich nie widzi. I co z tego, że jestem osobą
kontaktową, miłą, podobno nawet kochaną. Jestem zawsze tylko koleżanką. Niby
nie trzeba mieć wielu przyjaciół, aby czuć się szczęśliwym. Niewielka garstka, która
mi została jest zaniedbana, bo się zatraciłam. Nie chcę się użalać, uchodzić za
nieszczęśliwą, niespełnioną. Nikt nie lubi takich ludzi, to takie niemodne.
Zostałam
więc w tych chwilach sama ze sobą. Tutaj jest ten problem. Nie potrafię z nikim
rozmawiać o problemach. Kiedy mi smutno- płaczę, sama w domu. Za często się
złoszczę. Chcę COŚ ze sobą zrobić, tylko jest jedno ale.
Na jakim etapie życia jestem- poszukuję. Jednego dnia chcę
zdobywać świat, robić karierę, innego marzę o pieczeniu ciasta, chcę być żoną,
matką, Mam wielkie i małe marzenia. Tylko za mało wiary w siebie, żeby je
spełnić. Chcę w pełni zrozumieć siebie, chcę być SOBĄ. Chcę wiedzieć co
kocham robić, bo jak dotąd wiem jedynie czego nie lubię, a robię. Chcę żeby
czasem ktoś zdzielił mi porządnego kopniaka, nadał bodziec do ogarnięcia się.
Bo jak dotąd- jestem „psychol” według
mojej drugiej połowy.
A.