poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Życiówka, trochę psychologii i początki

 
W końcu! Udało się przebiec 10 km poniżej 55 minut. I to z całkiem sporym zapasem- w czasie 53:25 minuty. Prawie zeszłam po dzisiejszym biegu, ale duma rozpiera, jest nadzieja na maj! Chociaż mam obawy, że sparaliżuje mnie stres.





Na niektóre osoby rywalizacja działa motywująco, pozwala bić rekordy i bardziej się skupić podczas wysiłku. W moim przypadku sytuacja wygląda całkiem na odwrót, stresuje mnie nawet rywalizacja z samą sobą. Zawsze, gdy wyznaczam sobie cel tempowy na dany dzień, czuję już od samego startu, że nie dam rady. W głowie mam myśl, że bolą mnie nogi, serce szybciej mi bije i nie mogę złapać oddechu, przez co faktycznie, nie mogę poprawić swojego wyniku.

Dzisiejszy bieg skłonił mnie do przeanalizowania mojego sposobu myślenia. Przez pierwsze 8 kilometrów całkowicie się wyłączyłam, nie myślałam o tym, że biegnę. Najpierw było mi zimno       (standard, że nie potrafię dopasować ubioru do pogody), więc narzuciłam sobie szybkie tempo. Później myślami całkowicie odpłynęłam, aż w końcu pomysły w głowie się uspokoiły, ja kończyłam swoje kółeczko wokół osiedla i usłyszałam w słuchawkach swój czas. "Idę na życiówkę!!! Nawet jak zwolnię będzie życiówka!" ( po jaką cholerę myślę zawsze o tym, żeby zwolnić, kiedy wiem, że trzymam dobre tempo). No i zaczęło się, skupiłam się na tym, że mam jeszcze do przebiegnięcia 2 kilometry. Męczarni! Zaczęłam się stresować, rywalizować z samą sobą i po przebiegnięciu końcowego dystansu, mimo że ostatni kilometr nie zachwycał tempem, musiałam się zatrzymać i zrobić skłon. Serducho chciało wyskoczyć z piersi. Wszystko ustąpiło po minucie, a ja byłam jeszcze w stanie poćwiczyć poślady po powrocie do mieszkania.

Początkowo byłam na siebie zła, że mój organizm tak ciężko znosi wysiłek. Teraz po kilku godzinach analizy mojego stanu, dochodzę do wniosku, że paraliżuje mnie rywalizacja. Dlaczego? Ciągle wmawiam sobie, że jestem słaba, mam spacerowe tempo, a to wcale NIEPRAWDA! To jest wyłącznie moje nastawienie. I muszę w tym momencie sama się pochwalić, zmotywować i uwierzyć we własne siły.

Trenuję bardzo regularnie od pół roku. Sukcesywnie, co miesiąc zwiększam liczbę przebytych kilometrów. Przez ostatni miesiąc wpadły 3 życiówki. Co to oznacza? Oznacza to, że stale robię postępy! Jestem w stanie zrobić 10 kilometrów poniżej 50 minut. Mogę to zrobić i chcę to zrobić, ale nie muszę. Potrzebuję zakodować sobie to w mojej podświadomości.

Skąd bierze się u mnie brak wiary we własne siły i możliwości? Jako dziecko i nastolatka, nie przepadałam za wysiłkiem fizycznym, ponieważ zawsze byłam słabym dzieckiem. W czasach szkolnych, na zajęciach wychowania fizycznego nie liczyły się chęci- liczyły się umiejętności. Zatem wpadała dwójka za dwójką, dałam sobie wmówić, że tak po prostu musi być- Ania jest słaba, chorowita i zawsze wybierana ostatnia do gier zespołowych, bo nie potrafi przebić zagrywki przez siatkę. Nikt mnie nigdy nie zaraził pasją, nie powiedział, że jak będę ciężko pracować, to mogę być lepsza.

Musiałam sama do tego dorosnąć. Zaczęłam biegać dla zdrowia, walcząc z bólami głowy i wiecznym zmęczeniem. Początkowo- pośmiewisko, nawet nikomu, oprócz obecnego chłopaka nie chwaliłam się swoim 'bieganiem'. Zaczynałam od znalezionego w Internecie planu, jak przebiec 30 minut bez zatrzymywania się. Plan zakładał wzrost poziomu co tydzień. W pierwszy tygodniu należało 5 minut maszerować i 1 minutę przebiec. Uwierzcie mi, ta minuta była męką! Nie potrafię sobie wyobrazić, w jak tragicznej kondycji fizycznej byłam. Każdy poziom robiłam przez dwa!- a nie jeden tydzień.

Przypominając sobie samej swoją drogę, do zbudowania formy, jaką posiadam na dzień dzisiejszy, jestem z siebie DUMNA. Oczywiście, mogłabym rozegrać to lepiej, jednak przez 1,5 roku biegałam wyłącznie dla lepszego samopoczucia bezpiecznie 'piątki'. Wierzę w to, że swoją racjonalną pracą jestem w stanie bić kolejne życiówki. Muszę zmienić swój sposób myślenia. Zasługuję na to, żeby być coraz lepsza bo ciężko na to pracuję! Zarówno treningami, jak zdrowym odżywianiem. Dlatego należy mi się solidny kop w *** i  mówię sama do siebie: " Hej mała, możesz mieć WSZYSTKO czego tylko zapragniesz! Masz świetną formę! Spójrz, nigdy wcześniej takiej nie miałaś".



Wystarczy czegoś chcieć- a później być wystarczająco upartym!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz